Obecnie tylko droga dziecięcego oddania uchronić może wiele ludzi od agresji szatana.
A. Lenczewska
Nie mogę spać. Czuję wychodzący żar z moich dłoni. Parzą, mimo że reszta ciała jest chłodna. To jakby wyłaniająca się z organizmu potrzeba działania, wylania emocji na zewnątrz. A może po prostu znak od Boga, że chce się mną posłużyć jak narzędziem.
Dziś jadę do Warszawy odebrać obraz Pana Jezusa z maleńkim dzieckiem pędzla Małgorzaty Ujmy. Wiele miesięcy temu zrodziło się we mnie pragnienie posiadania obrazu pięknego Pana Jezusa, którego kiedyś zobaczyłam oczami duszy. Zależało mi na tym, by ulotna pamięć nie zatarła tej wizji i by pozostała ze mną długo.
W Kryształowym Darze, w rozdziale Jezus z dzieciątkiem, opisałam tę niezwykłą historię. Przypomnę najważniejszy fragment:
(…) I właśnie wtedy, zaczęłam się rytmicznie kołysać. Poczułam, że ogarnia mnie coś na kształt błogostanu. Zamknęłam powieki i oczami duszy zobaczyłam, że stoi przede mną Jezus z maleńkim dzieckiem leżącym na Jego prawym ramieniu. Tulił maleństwo jak do snu. To była żywa postać, nie żaden obraz, ani nie cień czy duch. Jezus był tak piękny, męski, a zarazem subtelny i delikatny. Takiego Chrystusa jeszcze nie widziałam na żadnym obrazie. Najbardziej kojarzy mi się z postacią namalowaną przez Adolfa Hyłę z obrazu «Jezu, ufam Tobie!». Wysoki. Szczupły. Piękna twarz Jezusa lśniła i promieniała. Jego długie włosy chyba ciemny blond, spadały na ramiona i tam się podwijały. Pan ubrany był w długą, białą szatę, a przez jedno ramię miał przewieszoną szatę wierzchnią. To dziwne, ale ta wizja w ogóle mnie nie zaskoczyła. Przyjęłam to zdarzenie jako coś normalnego. Nie padłam na kolana ani nie zrobiłam nic podobnego, by oddać cześć Jezusowi. Coś było nie tak: Jak to – pomyślałam – Jezus z dzieciątkiem na ręku? To przecież Maryja powinna być z dzieckiem. Po chwili zorientowałam się, że Jezus kołysze dziecko w tym samym rytmie, w jakim ja to robię. Przenosi ciężar swego ciała z nogi na nogę, raz w prawo, raz w lewo, płynnie i delikatnie. Zaczęłam się dokładniej przyglądać dziecku, które było tulone przez Jezusa. Z zaskoczeniem ujrzałam samą siebie: dorosłą, skuloną jak we śnie, tyle tylko że miniaturowej wielkości. Miałam na sobie brązowy garnitur, który nosiłam wiele lat temu, gdy najbardziej błądziłam i poszukiwałam wiary. I wtedy z pełną świadomością przytuliłam się do mojego kochanego Ojca. Poczułam niewymowne ciepło i miękkość na swoim lewym policzku. Byłam w pełni szczęśliwa. Latami marzyłam o tej chwili. Dziękuję, Panie za to, że zechciałeś wziąć mnie w ramiona! To było niezapomniane przeżycie. Wręcz mistyczne…
Zleciłam malarce wykonanie dzieła niespełna rok temu. Mimo obietnic, że za trzy miesiące obraz będzie gotowy, z uwagi na wiele niekorzystnych okoliczności, wykonanie pracy się przedłużało. Najpierw malarka przez miesiąc miała osobiste problemy, a później wyjechała za granicę. Następnie po zeszłorocznym wypadku brata z całą rodziną była potrzebna pomoc w opiece nad dziećmi. Pamiętam, że wtedy gorliwie modliłam się o uzdrowienie zwłaszcza najmłodszego, niespełna półrocznego jej bratanka. Prosiłam też innych charyzmatyków o wsparcie modlitewne. Błagania zostały wysłuchane. Bóg uzdrowił wszystkich, choć obrażenia były bardzo poważne. Później dostałam wiadomość, że u mamy Małgosi wykryto raka trzustki i jest od czterech miesięcy w szpitalu. Przeprowadzone zostały trzy operacje i nadal jest źle. Po wyjściu ze szpitala kobieta wymaga ciągłej opieki, więc Gosia często do niej jeździła. W sposób oczywisty prace musiały być odłożone na późnej. Wprawdzie systematycznie się przypominałam, ale nie poganiałam. Powiedziałam kiedyś, że wielkie dzieła potrzebują czasu i ja to rozumiem. To Bóg zdecyduje, kiedy nastąpi odpowiednia chwila. Wierzyłam, że Duch Święty we właściwym czasie poprowadzi pędzel Małgosi. Przecież talenty dane są od Boga, a Małgorzata Ujma, choć twierdzi, że jest tylko konserwatorem dzieł sztuki, według mnie i wielu innych osób, ma ogromny talent. Pamiętam, że poznałam Małgosię w kościele św. Karola Boromeusza w Żyrardowie, gdy malowała na ścianach stacje drogi krzyżowej. Coś pięknego. Ale prawdziwym mistrzostwem jest namalowany przez nią obraz świętego Jana Pawła II, który znajduje się w lewej nawie kościoła. Nasz Papież wygląda jak na najlepszym zdjęciu. I już wtedy zrodziła się we mnie myśl, że właśnie tej malarce powinnam zlecić namalowanie obrazu. Że zrobi to idealnie.
Małgorzata Ujma ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie na Wydziale Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki. Pracuje głównie w kościołach przy konserwacji malowideł ściennych. Była też kilka razy na kilkumiesięcznych misjach konserwatorsko-archeologicznych w Egipcie w Marinie el-Alamain i w Deir el-Bahari. Jest głęboko wierzącą chrześcijanką z katolickiej rodziny.
Ale wróćmy do mojego obrazu. Najpierw wysłałam Małgosi na Messengera obraz «Jezu, Ufam Tobie!» Adolfa Hyły, gdyż postać Jezusa jest namalowana tak jak w mojej wizji. Następnie ksiądz Lesław Witczak podesłał mi fotkę obrazu twarzy Jezusa, który kiedyś zrobił na mnie potężne wrażenie i skojarzył mi się zdecydowanie z dawnym mistycznym doświadczeniem. Ten portret Jezusa zobaczyłam na ścianie zakrystii kościoła Miłosierdzia Bożego w czasie, gdy przebywałam w miejscowości Wieniec-Zdrój w rocznicę uzdrowienia z SM.
Ustaliłyśmy, jak ma wyglądać dziecko. Podesłałam też obraz «Jezus Dobry Pasterz» z owieczką w ramionach Pana, by pokazać ułożenie rąk Jezusa. Choć siostra zakonna mądrze podpowiadała, że obraz powinien przedstawiać Pana Jezusa naturalnej wielkości, ustaliłyśmy z Małgosią, że w naszym domu lepszy będzie mniejszy: metr wysokości i 55 centymetrów szerokości.
Gdy już zdążyłam się uzbroić w anielską cierpliwość i przyjęłam do wiadomości, że będę długo czekała, podczas pobytu w Krakowie dostałam na Messengera fotkę gotowego obrazu. To było dla mnie ogromnie miłe zaskoczenie. Miałam ochotę świętować cały dzień. Ponieważ umówiłyśmy się, że będę mogła nanieść poprawki, od razu napisałam Małgosi, co chciałabym zmienić. Najbardziej zależało mi na tym, by ukazać blask pięknej opalonej twarzy Jezusa. Poza tym, pierwotnie maleństwo było zawinięte w różowy becik i nie było widać twarzy, więc poprosiłam o zmianę. Gdy na szybko chciałam zaczerpnąć opinii moich przyjaciół na ten temat, raptem zaszokowała mnie wypowiedź znajomego:
– Błąd logiczny. To Jezus był dzieciątkiem. Istnieje ryzyko – bo może paść pytanie, z kim miał to dziecko. Takie chore są teraz czasy. Ten obraz się nie obroni!
Wtedy padł pomysł, by wprowadzić napis, który mógłby wyjaśniać, dlaczego na obrazie jest to dziecko.
Rozpoczęliśmy ze znajomymi burzę mózgów. Pojawiły się takie propozycje:
• Jezu, pomóż mi
• Jezu, Ty się mną zajmij
• Przytul mnie, Panie
• Jezu, mój Ojcze
• Jezu, ocal mnie
• Pan mój i Bóg mój
• Ojciec dzieci
• Jezu, tulę się do Ciebie
• Jezu, jestem Twoim dzieckiem
• Jezu, przyjdź mi z pomocą
• Jezu, weź moje życie w swoje ręce.
Poprosiłam malarkę o kilka dni na przemodlenie, zastanowienie i światło od Pana. Nie przypuszczałam, że to dzieło już na wstępie będzie budzić takie kontrowersje.
Ewelina, moja asystentka znalazła w Internecie obrazy przedstawiające Pana Jezusa z maleńkimi dziećmi. I w tym momencie przerwałam burzę mózgów przyjaciół. Uznałam, że skoro na innych obrazach jest Jezus z dziećmi, to dlaczego mój obraz nie może być właśnie taki, dlaczego budzi kontrowersje? To chyba były podszepty Złego, by zniechęcić mnie do dalszych działań.
Halinka z Kanady napisała:
– Jezus trzyma dziecko: narodzone, po aborcji, małego, dużego, starego człowieka i tych, co już odchodzą. Zawsze przy Jego Sercu. Jeśli nawet tytułu nie będzie, to i tak każdy, kto klęknie przed tym obrazem, sam nada mu tytuł, a będzie ich wiele w zależności od sytuacji danej osoby i intencji, w jakiej się modli.
Po kilku dniach pojechałam do Małgosi zobaczyć obraz na żywo. Gdy go ujrzałam, uklękłam, by oddać cześć Jezusowi Chrystusowi. Obraz jest znacznie piękniejszy niż na fotce. Udało się Gosi pokazać wyłaniającą się postać z płótna. Oczy Jezusa wodzą za obserwatorem. Jest wspaniały. Ale w mojej wizji Jezus był jeszcze piękniejszy, więc podpowiadałam Małgosi, co powinno się zmienić, a ona w okamgnieniu poprawiła szczegóły. Dzięki pogrubieniu brwi, zmianie koloru oczu z ciemnego na jasnoniebieski, powiększeniu ust i skróceniu zarostu na brodzie, twarz Jezusa stawała się coraz bardziej męska, a zarazem delikatna i pogodna. Dodałyśmy kremową, wręcz jasnożółtą szatę na lewym ramieniu. Poprawiłyśmy aureolę wokół głowy. Małgosia wprowadziła jeden element od siebie, a mianowicie pokazała, że maleństwo trzyma Jezusa za kciuk, jak to czynią niemowlęta, by poczuć sie bezpieczniej, co bardzo mi się spodobało. Z każdą chwilą moja radość rosła. Po kilku godzinach uznałam, że teraz jest dobrze, że na 90 procent takiego Pana Jezusa widziałam oczami duszy. Wracałam pociągiem, na który musiałam czekać kilkadziesiąt minut na mrozie. Mimo że do domu dotarłam dopiero o północy, byłam naprawdę szczęśliwa.
Przed przywiezieniem obrazu z Warszawy, zastanawiałam się, co Bóg myśli o tej całej sprawie. Otworzyłam jednym ruchem Słowo pouczenia Alicji Lenczewskiej na stronie 121 i przeczytałam:
„(…) Każda otrzymana łaska i dar Ducha Świętego powinny cię pobudzać do wdzięczności i jeszcze większej skruchy, bo nigdy nie jesteś godna, by je otrzymać i by być narzędziem Moim wobec innych ludzi, twoich braci.
Nie bądź dumna z tego, co czynisz z łaski i woli Mojej, ale w uniżeniu odczuwaj nicość twoją i Miłosierdzie Moje, bo ono jest przyczyną twego istnienia i wszystkiego, czym jesteś.
Oto pokora doskonała: we wszystkim widzieć dar Mój i Miłosierdzie Moje, które zechciało posłużyć się tobą dla chwały Mojej i dla świadectwa Mojego działania w świecie.
Wobec ludzi wyznawaj, że to nie ty, lecz łaska Moja czyni wszystko. Niczego, co dobre, nigdy nie przypisuj sobie, lecz wszystko zawsze łasce Mojej.”
Dnia 22 stycznia 2020 roku, około godziny piętnastej, pojechałam z mężem do Małgosi odebrać ukończone dzieło. Było pochmurno i padał deszcz, a mimo to uśmiech nie opuszczał mojej twarzy, bo szczęście i radość rozpierały serce. Zatroszczyliśmy się o dobre zabezpieczenie obrazu przed kroplami wody i ułożyliśmy skarb w naszym samochodzie. Marek cieszył się razem ze mną.
Niestety niebawem pożegnałam się z radością, bo uderzyła we mnie fala ciężkiej krytyki płynąca od dobrze życzących mi osób. Usłyszałam:
– Co to jest?
– To nie w porządku, że powstał ten obraz!
– Tak nie wolno malować świętych obrazów!
– Żaden ksiądz go na pewno nie poświęci!
– Malarka jako znawczyni tematu, nie powinna była stworzyć tego dzieła!
– Nie wiadomo, do czego to wszystko zmierza!
– Zobaczysz, że odsuną się od ciebie wszyscy!
– Kiedyś przeklniesz ten dzień, kiedy dałaś zlecenie namalowania tego obrazu!
Łzy cisnęły mi się do oczu. Nie mogłam spać. Bolesną krytykę według mnie podsunął Zły, by zniszczyć dzieło. Słyszałam, że zwykle tak się dzieje, gdy malowany jest nowy obraz Matki Bożej lub Pana Jezusa. Wtedy Zły szaleje i okazuje nienawiść do osób związanych z tymi poczynaniami.
Gdy moja ośmioletnia wnuczka Wiktoria zobaczyła obraz na ścianie naszej sypialni, powiedziała:
– Babciu ten obraz jest przepiękny, dlaczego mówią, że jest brzydki?
Dziecko, słysząc moje ubolewanie nad całą sytuacją, nie rozumiało, w czym tkwi problem.
Kochana św. siostra Faustynka też miała wiele trudności związanych z obrazem Jezusa, a mimo to wszystko dobrze się skończyło, na chwałę Pana. I to dawało mi siłę do dalszego działania. Wprawdzie w sytuacji Faustynki to była inna sprawa, bo przecież jej zlecił namalowanie obrazu sam Pan Jezus. U mnie to było tylko głębokie pragnienie serca.
Otuchy dodawały mi też serdeczne przyjaciółki: Ewunia i Bożenka. Zwłaszcza Bożenka każdego dnia wspierała mnie radą i modlitwą, a w najtrudniejszej chwili zakupiła na Jasnej Górze Mszę św. za moją rodzinę. Wiem, że prosiła też inne zaprzyjaźnione charyzmatyczki o wsparcie modlitewne. Jestem jej ogromnie wdzięczna. Tak naprawdę to ona jest moim świeckim przewodnikiem duchowym. Czuję, że Bożenki mądrość i wiedza płyną od samego Ducha Świętego.
Następnego dnia po przywiezieniu obrazu do domu, zawiozłam go do zaprzyjaźnionej pani fotograf Beaty Heidinger z prośbą o zrobienie zdjęcia bardzo dobrej jakości. Od razu też poprosiłam o naniesienie jednego na płótno. Kiedy odebrałam zdjęcie wyglądające jak wierna kopia mojego obrazu, pani fotograf powiedziała:
– To jest niesamowite, że na tym zdjęciu jest wręcz trójwymiarowość jak na obrazie. Zdjęcia zwykle są płaskie i nie oddają głębi. To zdjęcie zaszokowało nas swoim blaskiem, głębią i wyjątkowością. To chyba jakiś cud.
Oprawiłam obraz w posrebrzane ramy, które w formie są bardzo proste i mają sześć centymetrów szerokości. Pasują idealnie.
Ilekroć wchodzę do sypialni, czuję obecność żywego Pana Jezusa. Pogodnie spogląda i wodzi oczami za mną, gdy się przemieszczam. Teraz wiem, że nigdy w tym domu już nie będę sama.
W dniu ukończenia obrazu Małgosia wysłała fotkę dzieła do zaprzyjaźnionej charyzmatyczki, która przebywała na pielgrzymce w Ziemi Świętej. Kobieta odpowiedziała w następujący sposób:
– Obraz jest przepiękny! Małgosiu, to jest niesamowite, że ty malowałaś ten obraz akurat wtedy, gdy byłam w Ziemi Świętej. To jakaś wspólna równoległa historia. Ja się właśnie czuję takim maluszkiem w rękach Jezusa. Czasami bobasem, czasem podrostkiem, a czasem po prostu barankiem. To taka ogromna czułość ze strony Jezusa, że zajmuje się kimś tak mało znaczącym. Po ludzku bankrutem finansowym, a On roztacza przede mną swoją wspaniałą perspektywę. Perspektywę miłości w całkowitej wolności.
Od zaprzyjaźnionych charyzmatyków wiem, że podobnie reagują inne osoby. Że patrząc na fotografię obrazu, czują ciepło, mają wręcz wrażenie, że są przytulane przez Pana.
Edward Anioł napisał: „Obraz jest przepiękny, miałaś wspaniałą wizję, a artysta uchwycił i wykonał dzieło ponadczasowe. Gratuluję.”
Gdy to przeczytałam, od razu pomyślałam, że to jest to, o co chodzi w tym obrazie, że jest ponadczasowy. Bo przecież Jezus Chrystus niósł nas, swoje Boże dzieci w czasach biblijnych, niesie teraz i będzie niósł i przytulał do końca świata, a nawet dłużej.
Ukrainka Tonia, która pomaga mi w domu, gdy stanęła przed obrazem, zauroczona jego pięknem przez dłuższy czas nie mogła oderwać oczu od Jezusa. Powiedziała, że jeszcze nigdy w życiu żaden portret Pana nie zrobił na niej tak wielkiego wrażenia. Gdy wieczorem oznajmiłam, że idę do kościoła, bo dziś pierwsza sobota miesiąca, święto Matki Bożej, zapytała, gdzie znajduje się ta świątynia. Wytłumaczyłam, że na sąsiedniej ulicy i jeśli chce, możemy pójść razem, a pracę skończy później. Uradowana, szybko włożyła kurtkę i poszłyśmy. Po drodze opowiadała, że w ostatnich dniach wiele złego dzieje się w jej życiu, czuje ciągły niepokój i sobie z tym nie radzi. Zachęciłam, by poprosiła Boga o pomoc. Po Mszy św. Tonia stwierdziła, że niepokój odszedł, że teraz jest bardzo szczęśliwa i czuje tylko spokój i radość.
Takie wielkie rzeczy czyni nasz Pan! Podkreśliła, że jest wyznania prawosławnego i już dawno nie była w cerkwi. Nawet u siebie na Ukrainie nie uczestniczyła w nabożeństwach. Poprosiła, żebym sprawdziła, o której godzinie rano w pobliskich kościołach odprawiane są msze, bo chciałaby chodzić tam co dzień.
Poświęcenia obrazu dokonał u nas w domu w czasie wizyty duszpasterskiej ksiądz Tomasz w obecności proboszcza – księdza Krzysztofa. Gdy tylko zobaczyli obraz, powiedzieli, że jest bardzo piękny i wymowny. Kiedy kapłan kropił go wodą święconą, ze szczęścia nie mogłam powstrzymać łez. Księża wyrazili uznanie dla malarki, która stworzyła to ponadczasowe dzieło.
Wtedy też dowiedziałam się, że tylko święte obrazy, które wiszą w kościołach, muszą być malowane według ściśle określonych kanonów. Natomiast na potrzeby kultu prywatnego możemy malować takie obrazy, jakie nam serce podpowie.
Na pytanie, czy chcieliby mieć zdjęcie obrazu na płótnie, zareagowali bardzo ochoczo. Ksiądz Tomasz dodał skromnie, że nie śmiałby prosić. Obiecałam, że przyniosę na plebanię dwie kopie, zgodnie z ustaleniami o połowę mniejsze, mierzące około 50 centymetrów wysokości.
To był kolejny wielki dzień. Już teraz jestem spokojna i tylko radość gości w moim sercu.
• Kaja z Irlandii, tłumaczka mojej trylogii, powiedziała:
– Obraz jest piękny i mądry. Młoda twarz Jezusa daje nadzieję na przyszłość. Dziecko trzymające Pana za dłoń obrazuje ufność. W dzisiejszym świecie, gdy wiele osób nie wie, komu można zaufać, patrząc na ten obraz, nie będzie mieć cienia wątpliwości.
• Młoda wdowa Natalka napisała:
– Obraz jest głębią, w którą każdy chce się zanurzyć…
• Marek z Peloponezu stwierdził, że dziecko jest zawsze początkiem czegoś nowego.
• Małgosia Ujma w odpowiedzi na komentarze, które przeczytałam, napisała:
– Cieszę się bardzo, że jest taki dobry odbiór, że ludzi porusza i do nich przemawia. Mam nadzieję, że Jezus poprzez obraz trafia do ich serc.
Kilka zaprzyjaźnionych osób poprosiło mnie o zdjęcie na płótnie. Wszyscy mówią tak samo jak ja rok temu, że ich pragnieniem jest posiadanie obrazu z wizerunkiem pięknego Pana Jezusa z maleńkim dzieckiem. Podkreślają też, że takiego obrazu jeszcze nigdy nie widzieli.
Już teraz wiem, że wizerunek ten nie został stworzony tylko dla mnie. Moje pragnienie, by każdy, kto na niego spojrzy, poczuł, że jest tym dzieckiem przytulanym przez Jezusa Miłosiernego, ma szansę spełnienia – jeśli taka będzie wola Pana.
Wieczorem wpatrując się w piękną twarz Jezusa, spytałam Pana o cel namalowania tego dzieła. Wtedy wzięłam do ręki Świadectwo Alicji Lenczewskiej i otworzyłam jednym ruchem na 417 stronie. Przeczytałam słowa, które powiedział Pan Jezus:
„…Obecnie tylko droga dziecięcego oddania uchronić może wiele ludzi od agresji szatana, który rozszerza swe panowanie nad światem. Dlatego teraz tę drogę ukazałem ludziom. Dawniej bardziej potrzebne były długotrwałe ćwiczenia ascetyczne. Teraz nie ma na to ani czasu, ani warunków ze strony świata. Trzeba rzucić się w Moje ramiona – a Ja powoli będę przemieniał, chronił i prowadził. Nie ma czasu na własne o wiele wolniejsze wysiłki i ćwiczenia. Każda droga, jaką daję ludzkości, jest na określony czas. Potem daję inną, bardziej odpowiednią. Nie trzeba trzymać się kurczowo tego, co było doskonałe kiedyś. Lepiej rozpoznawać znaki czasu i poddawać się Moim aktualnym inspiracjom. Mój Kościół wiele zawinił przez swój schematyzm i konserwatyzm. Często na siłę muszę przełamywać zasiedziałość w starych formach, już mało przydatnych. Nadchodzi nowy czas. To, co dzieje się obecnie z mocy Mojego Ducha, jest zalążkiem. Jest embrionem, który żyje w łonie starych form i jest mu w nich coraz ciaśniej, bo rośnie. Będzie ból porodu. Ból oczyszczenia i pojawienia się nowego, doskonalszego współżycia ludzkości ze Mną. Wielu przygotowuję do tego i wiele Moich wskazań zostało zapisanych, Mojego Słowa przekazanego światu…”